Witajcie!
Dzisiaj trochę o tym jak zmieniało się moje miejsce zamieszkania w przeciągu wszystkich lat mojego życia. Skąd taki pomysł? A stąd, że jesteśmy z Mężem w trakcie szukania nowego mieszkania, bo obecne nas nie satysfakcjonuje. Ale o tym dlaczego - opowiem za chwilkę.
No to od początku. Od urodzenia mieszkałam w małej wiosce - rodzinnej miejscowości mojej mamy. Początkowo wszyscy (rodzice, ja i o dwa lata młodszy brat) mieściliśmy się w jednym pokoju. Drugi pokój zajmowała babcia. A trzeci stał pusty. W sumie to do tej pory nie wiem czemu. Prawdopodobnie rodzice mi opowiadali, ale jakoś nie przyswoiłam tego. Pamiętam tylko, że na korytarzu znajdowały się drzwi, które nigdy nie były otwierane. Zawsze myślałam, że to jakieś tajemne przejście. Ale teraz wiem, że to drzwi do tego pokoju, który w końcu stał się pokojem moim i mojego brata. Chociaż te drzwi nadal używane nie były, ponieważ powstały nowe, tak, że można było przejść bezpośrednio z pokoju rodziców, bez konieczności wychodzenia na korytarz. W międzyczasie rodzice budowali nowy dom. Ten za to znajdował się w rodzinnej wiosce mojego taty. Moje przyjęcie komunijne odbyło się już w nowym domu, a w najbliższe wakacje przeprowadziliśmy się tam. A właściwie tu, bo akurat dzisiaj piszę ze swojego pokoju ;) Na początku zajmowaliśmy z bratem jeden pokój, ponieważ jeszcze nie wszystko było wykończone. Ale po jakimś czasie (już nie pamiętam jak długim) przenieśliśmy się do swoich pokoi. No i ten pokój do tej pory jest mój, chociaż po ślubie miał się do niego przeprowadzić mój brat, ale się rozmyślił. Stwierdził, że taki duży mu niepotrzebny ;) Na studia poszłam do Lublina. Przez pierwsze 4 lata mieszkałam u takiego dalszego wujka. Miałam swój pokój. Na pierwszym roku był to pokój, który powstał z podzielenia dużego pokoju na dwie części. Dzielenie zbyt perfekcyjne nie było, ale zawsze swój kąt. W kolejnych latach zajmowałam inny pokój, już całkiem samodzielny. Za duży nie był, ale jakoś sobie poradziłam ;) Najgorsze chyba była dzielenie się łazienką i kuchnią z dwiema współlokatorkami, ponieważ dziwnym trafem zawsze miałyśmy na tą samą godzinę na uczelnię i zawsze ustawiała się kolejka :D Ogromnym plusem był fakt, że na uczelnię dochodziłam piechotką i zawsze, w razie jakiejś przerwy, mogłam wyskoczyć do mieszkania. W czerwcu 2013 roku zaczęliśmy z Mężem (ówczesnym Narzeczonym) poszukiwania mieszkania. I znaleźliśmy. Było tańsze niż przewidywaliśmy, dlatego chyba się zdecydowaliśmy dosyć szybko. Mała kawalerka, 26m2, ale świeżo po remoncie, właścicielką jest młoda dziewczyna, znajoma znajomej. Wtedy wydawało nam się, że największą wadą tego mieszkania jest jego lokalizacja. Niby do centrum bardzo blisko, ale do uczelnie trzeba tłuc się autobusem równo pół godziny. Chyba że pogoda jest zła, wtedy trwa to dłużej. No i dzielnica z tych mniej przyjaznych. Ale stwierdziliśmy, że można przecierpieć, zwłaszcza, że wychodzi tanio (relatywnie). Jednak okazało się, że okolicznym mieszkańcom nie podoba się nasz samochód. Już mieliśmy dwa nieprzyjemne incydenty. I od tamtej pory silnie poszukujemy nowego mieszkania, jednak bezskutecznie, gdyż ceny są zawrotne jak na studencką kieszeń. Poza tym 26m2 to naprawdę bardzo mało. Mój pokój u rodziców jest niewiele mniejszy niż całe mieszkanie, bo ma ponad 20m2. No i jak się okazuje - spanie, jedzenie, odpoczywanie i rozwieszanie prania w jednym pokoju, dzień w dzień, jest niesamowicie męczące. W kuchni we dwoje się ledwo mieścimy, a ugotowanie czegoś, co ma wiele składników i zrobienie do tego sałatki w tym samym momencie jest praktycznie niemożliwe. I to by było nie było aż tak straszne, gdyby nie fakt codziennego półgodzinnego dojeżdżania na uczelnię autobusami pełnymi różnych, nie zawsze dobrze pachnących typów...
Rozumiecie już skąd wziął się ten post? Mój codzienny rytuał to wielokrotne odświeżanie strony z ogłoszeniami o wynajmie i już mnie to męczy, kiedy ciągle widzę niesamowite ceny, za mały metraż. Ok, gdyby tam miały mieszkać trzy różne osoby, to na głowę nie wyszłoby tak źle, ale kiedy my musimy wydać taką kwotę ze wspólnego budżetu, to już gorzej. Ale znaleźliśmy jedno ogłoszenie, niedaleko uczelni, w miarę w rozsądnej cenie. Chociaż też to jest kawalerka, ale 7m2 większa. Być może wybierzemy się obejrzeć i zobaczymy. Mam nadzieję, że uda nam się coś znaleźć w styczniu, bo i tak mamy miesięczny okres wypowiedzenia, a płacenie dwóch czynszów jednego miesiąca nam się nie uśmiecha...
Trzymajcie kciuki.
Cynthia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz