Witajcie!
Wczoraj było ładnie. Jutro ma być ładnie. A dzisiaj lało. Od samego rana, do samej nocy. Bez przerwy, nawet najmniejszej. Jak zaplanowaliśmy na dzisiaj przeprowadzkę, to wyszło jak widać. Szlag mnie jasny trafia na całą tą złośliwość rzeczy wszelakich. No bo wszelakich. I żywych i martwych. Pani doktor ma mnie głęboko w poważaniu (w czwartek mam obronę, a nie mam jeszcze sprawdzonej pracy). Pewnie pracę do dziekanatu będę składać w dniu obrony. A co tam. Dzisiaj padał deszcz, w deszczu wszystko nosiliśmy. Mokre. Nie można było tego nigdzie postawić. Na dodatek pojawił się problem z przeniesieniem internetu. Eh, wszystko nie tak. A żeby tego było mało, to za tydzień mamy wesele Sąsiadki i też pogoda ma być nie za tęga. I pół biedy, jeśli będzie tylko chłodno. Bo w sumie lepiej odrobinę chłodniej niż za gorąco. Ale jeśli znowu będzie lało... Eh, no dobra. Może nie będzie.
A w ogóle za tydzień stanę się pełnoprawnym, dyplomowanym bezrobotnym biotechnologiem. I po co mi było marnować te 5 lat? Jedyna korzyść ze studiów to to, że znalazłam tam Męża. Fakt, to największa z korzyści. Ale w sumie mogliśmy się poznać gdzieś indziej, bez straty 5 lat na głupie studia. Drugi raz bym się na nie nie zdecydowała.
Padam na twarz, zmęczona jestem. Zaraz trzeba iść spać, bo jutro rano pobudka. Znowu. No i trzeba spiąć cztery litery i coś się pouczyć do obrony. Niby to tylko formalność, ale głupio tak nic nie powiedzieć.
Cóż. Koniec smętów. Mam nadzieję, że wam dni upływają lepiej i ciekawiej.
Pozdrawiam
Cynthia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz