Witajcie!
Wczoraj miałam ustne zaliczenie, dzisiaj miałam mieć kolokwium. Ze względu na fakt, iż żadne z nas nie zdążyło się nauczyć na kolokwium - kolokwium zostało przełożone na poniedziałek. Co prawda w poniedziałek mam jeszcze jedno zaliczenie... Kto w ogóle wymyślił, że na 5 roku, w ostatnim semestrze były jakieś zaliczenia? Przecież pracę muszę napisać...
A no właśnie, z tą pracą. No napiszę. Co prawda nie jest to tak, jak sobie wyobrażałam. Zrobiłam połowę badań, a teraz muszę pisać o czymś, czego na oczy nie widziałam. Ale to by było nic, gdyby było wiadomo, że mogę dalej zostać na uczelni. Ale nie mogę, bo uczelnia biedna. Nie wiem co robić, bo nie wiem, gdzie mogłabym jakąś pracę znaleźć. Nie wiem czy mam szukać tu, czy lepiej gdzieś się wynieść... Mam mętlik w głowie. Jednak zaczynam powoli dopuszczać do siebie myśl, że laborantką nie będę. Jest bardzo mało takich ofert pracy, a jeśli już są, to wymagane jest doświadczenie. A powinno wystarczyć, że już 5 lat zmarnowałam na studia.
W poniedziałek jedziemy oglądać mieszkanie. Niewiele większe od obecnego, ale w dzielnicy, która mi bardziej pasuje. Problemem jest cena... Jak, powiedzcie mi, ludzie mają żyć? Idziesz do pracy, zarabiasz ok. 1200 zł, a za mieszkanie (malutkie i ciasne swoją drogą) masz zapłacić 1100 zł. A rachunki? A jedzenie? A życie? Kto to wymyślił? Albo inaczej... Kto na to pozwala? Ci na górze powinni zostać postawieni w takiej sytuacji. Na rok. Żeby zobaczyli jak to wszystko wygląda. Może by się zastanowili...
Nic, koniec irytacji. Mąż zaraz wróci z tej naszej wspaniałej uczelni, która umożliwia jakże szeroko pojęty rozwój i pomaga w przygotowaniu studenta do wejścia na rynek pracy. Trzeba będzie dokończyć sprzątanie, spakować się i kierunek dom rodzinny. Siostra ma urodziny. Co prawda ja mam dużo na głowie i nijak mi ten wyjazd nie pasuje, ale czego nie robi się dla rodziny?
Pozdrawiam
Cynthia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz