Witajcie!
Dzisiaj standardowo pobudka o 5:45. Z dnia na dzień łatwiej jest wstawać, ale jeszcze się tak do końca nie przyzwyczaiłam. Mąż do pracy odprawiony, śniadanko zjedzone, fresk na twarzy gotowy. Do autobusu mam jeszcze prawie godzinę. Dzisiaj pierwsze seminarium. Do tego czeka nas ustalanie terminu zajęć z angielskiego. Co do doktoratu, to ponarzekałabym trochę na temat podejścia osób "wyższych rangą" do wszystkiego, ale sobie daruję. Powiem tylko, że nie wygląda to tak, jak powinno.
Mam tyle planów. Nie tylko na dzisiaj, ale na całe życie :) Jeśli zaś o dzień dzisiejszy chodzi to muszę zaliczyć seminarium, dopytać się o legitymację (bo oczywiście jeszcze nie ma i nie wiadomo kiedy będzie), jeśli legitymacja będzie to wykupić bilet, w domu zrobić pranie, jakieś zakupy. Muszę też dokończyć mój haft na prezent, bo w tym tygodniu muszę go nadać. I mam takie coś w głowie, że powinnam więcej. Więcej umieć, więcej robić, więcej chcieć. Ale kończy się tylko na dziwnym uczuciu.
Ćwiczę. Minęły już 2 tygodnie. 12 treningów. Podsumowując - +1kg, +1 cm w udzie, -2 cm w biuście. Tak. Właśnie takich efektów oczekiwałam... Odechciewa mi się jak to widzę. Ale na razie się nie poddam. Może mi się wytrzymałość wzmocni przynajmniej
Miłego tygodnia
Cynthia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz